W dniu jutrzejszym przypadnie 108 rocznica śmierci bł. ks. Bronisław Markiewicza, założyciela Zgromadzeń zakonnych Księży Michalitów i Sióstr Michalitek. Był to człowiek, który całe swe życie poświęcił służbie dla bliźnich.
Słowo „służyć” brzmi jak ciężkie nieszczęście, jak ucisk, jak niedola. Służenie zawsze było czymś przykrym i niewygodnym. W pogańskiej starożytności służący zawsze był niewolnikiem – nie uważano go za człowieka, miano go za bydlę i traktowano jak bydlę.
I oto przychodzi Pan Jezus, Bóg Wcielony, upada do stóp siedzących Apostołów, obmywa im nogi i powiada: „Któż jest większy, ten co siedzi, czy ten co służy? Czyż nie ten który siedzi? A Ja jestem pośród was jako Ten, który służy”.
Sługą ludzkim stał się Bóg – Jezus Chrystus. Służył nam przykładem ubóstwa i cierpliwości, kiedy w żłobie spoczywał, służył Maryi i Józefowi w domu nazaretańskim, służył ludziom, kiedy bez wytchnienia przemierzał skaliste drogi Ziemi świętej – nauczał, uzdrawiał, wskrzeszał, służył pociechą, pomocą, radą na każde zawołanie. Służy jak niewolnik zamknięty w tabernakulum – służy wiernie i z poświęceniem, na dolę i niedolę, na poniewierkę i na śmierć samą – ale służy.
I dzięki Jego służebnej postawie, służba przestała być hańbą, a stała się zaszczytem, bo ludzie zrozumieli, że służyć potrzebującym to naśladować Chrystusa. Że Służyć potrzebującym to obowiązek, który zespala ludzi między sobą, że służyć potrzebującym to sens i treść życia zorganizowanego, sens i treść życia każdego człowieka uspołecznionego – od najniższego do najwyższego. Im kto wyżej postawiony w hierarchii społecznej tym więcej ludzi musi obsłużyć, a więc tym niższym jest sługą. Sługą jest więc ten, który tam na szczycie, w fotelu rządowym zasiada. Jest sługą całego Narodu, bo całemu Narodowi oddaje swoją wiedzę, swoje zdrowie, swój czas.
Dyrektor służy swoim ludziom wskazówkami i zachętą, adwokat służy radą, profesor służy swoją wiedzą, ksiądz służy sakramentami, rodzice służą dzieciom. Wszyscy sobie wzajemnie służą.
W tym duchu napisał św. Paweł Apostoł : „Jedni drugich brzemiona noście, tak wypełnicie prawo chrystusowe”. (Gal. 2,2)
Zrozumiał to papież Grzegorz Wielki, który przyjął dla siebie i dla wszystkich papieży tytuł „sługa sług Bożych”.
Zrozumiał to Ks. Br. Markiewicz, wierny naśladowcy Chrystusa. Nie było sprawy, od której by się wymówił. Nie było nędzy, której by nie chciał zaradzić. „Jak trzeba słońca, aby noc zamienić w dzień, jak potrzeby dużo słońca, aby miejsce zimy zajęło lato, tak trzeba miłości i dużo miłości, aby pokój powrócił na ziemię”.
Tak pisał ks. Bronisław przerażony ślepotą szlachty i duchowieństwa Galicyjskiego na zaniedbanie ludu prowadząc do rewolucji społecznej. Jego serce wrażliwe na niesprawiedliwość płakało na widok nędzy materialnej i moralnej wśród ludu. Gdy dzieci polskie mary z głodu, niektórzy magnaci wywozili miliony zagranice i rzucali je dla popisu na obce cele, albo tylko dla rozrywki i hazardu.
I cóż – on kapłan najbiedniejszej parafii w Diecezji Przemyskiej w Miejscu Piastowy – a przedtem jeszcze wikariusz w Harcie i Przemyślu, proboszcz w Gaci i Błażowej, i przez jakiś czas członek nowo utworzonego Zgromadzenia zakonnego św. Jana Bosko we Włoszech – Cóż mógł przeciwstawić takiemu stanowi rzeczy – wołać na trwogę?
Czynił to, lecz jak sam powiedział – był głosem bez odgłosu.
Nie miał aż tak silnego głosu, by mógł przekrzyczeć głuchotę zamożnych, obrośniętych grubą skorupą egoizmu. Można było na tę głuchotę odpowiedzieć czynami całkiem przeciwstawnymi: heroiczną miłością na ich zupełną obojętność; powściągliwością w najszerszym znaczeniu na ich pychę, życie nad stan, rozwiązłość, pogardę dla drugich, egoizm; pracą fizyczną umysłową i duchową – na ich obrzydliwe lenistwo, pasożytnictwo i zaniedbania kulturalne.
Wydana w kilkanaście lata po śmierci ks. Markiewicza jednodniówka ujmowała całe jego życie i dzieło w lapidarnym streszczeniu: „to, co z serca wyrosło”. Nie można było zwięźlej i prawdziwiej scharakteryzować jego działalności. T swoje serce, serce gotowe do służby bliźniemu – rzucił jako ostatnią broń, jako ostatnią deskę ratunku dla pogrążonych w odmętach przerażającej nędzy.
W czasach ks. Br. Markiewicza – a więc na przełomie XIX i XX wieku wielu podnosiło kwestię społeczną, ale podnosiło ją jak groźną pięść nienawiści.
Sługa Boży poszedł inną drogą, drogą miłości, drogą służby, drogą osobistego wyrzeczenia. Miał jak mało kto wyczucie głównej potrzeby czasu, chciał dotrzymać tempa życiu, nie czekać aż wybuchnie złowrogi pożar rewolucji, lecz za wczasu złu zaradzić. Biadał nad zaślepieniem większości duchowieństwa, które sądziło, że „może pracować w winnicy jak za czasów, kiedy nie było jeszcze fabryk” – „Jeśli teraz nie będziecie wychowywać dzieci opuszczonych – wołał do nich – jutro one zagarną wszystko, czego będą potrzebowały”.
Jednak i w późniejszych latach był Ks. Markiewicz w swej służbie osamotniony, gdyż mało jest ludzi którzy by jak on – nie dbali o własną korzyść i mieli jeden tylko cel – „większą chwałę Bożą”.
„Któryż człowiek rozsądny – pisze z goryczą ks. Bronisław- walczyłby o prawo, by stać się ubogim sługą, wzgardzonym, cierpieć głód a nawet czasem trząść się z zimna, który by wyciągał by rękę nie po to aby brać, ale by dawać”.
I oto prawie do końca życia sam na posterunku, bez kapłana w parafii, bez pomocnika kapłana w przeludnionych zakładach, po bohatersku realizuje swoją służbę dla dzieci opuszczonych, dzieląc z nim wspólny stół, zimno i nędzę.
A wszystkim dobrze sytuowanym zjadaczom chleba przeciwstawia powściągliwość i pracę.
Służy nie tylko dzieciom ale i starszym. Co niedzielę spowiada ponad 300 osób, a w dzień powszedni około 100, gdyż chłopcy w Zakładzie komunikują codziennie, rozdaje w niedzielę ponad 500 komunii świętych.
Redaguje miesięcznik „Powściągliwość i Praca” – udziela rocznie wiele serii rekolekcji, jeździ z pomocą duszpasterską do sąsiednich parafii, prowadzi rozległą korespondencję, tak krajową jak i zagraniczną.
I co znamienne, że przy takim morderczym tempie pracy jest wszystkim dla wszystkich, dla każdego ma czas – nigdy nie tarci pogody, nigdy nie chmurzy oblicza. Troski chowa dla siebie – innych zaś obdarza radością.
Ilekroć pojawi się na drodze z plebani do Zakładu – już cała gromada chłopców biegnie, by powitać swojego dobrego ojca.
I mają do niego prawo wstępu o każdej godzinie. „wystarczyło zapukać do drzwi – by posłyszeć serdeczne: – proszę, proszę wejść”. Był pełen serdecznego uśmiechu. Odkładał na bok zaczęty list czy inną pracę i pytał: „cóż tam nowego mój mały?” Odchodzono od niego z uśmiechem nie tylko na twarzy, ale także z uśmiechem w duszy. Nigdy nie przeszedł obok dziecka nie skierowawszy do niego jakiegoś słowa.
Służba dla wszystkich wciągnęła ks. Markiewicza w tryby pracy i obowiązków, tak że nie mógł się wyrwać z Miejsca Piastowego nawet na pogrzeb swego ukochanego brata Władysław.
„Pozostałem w domu – pisze – aby spełnić wszystkie swoje obowiązki w parafii i Zakładzie. Gdybym pojechał do Krakowa, musiałbym stracić całą noc z soboty na niedzielę. Tym czasem wyspowiadałem 100 osób dzisiaj. Jutro czekają … trzy razy więcej”.
29 lipca 1910 roku a więc na 2 lata przed śmiercią pisze: „śpię 5 godzin na dobę i udzielam sobie teraz chwilkę drzemki a i tak, dzięki modlitwie moich chłopców mogę spełniać wszystkie moje obowiązki. W ciągu 30 lat nie sypiałem stale przez 2 noce w tygodniu, a mimo to nie mogłem wszystkiemu podołać”.
Za najlepszą postać służenia bliźniemu uważał dawanie drugim, zwłaszcza najbardziej opuszczonym, Jezusa, aby wyrwać ich z grzechu.
A wiedział, że najpotężniejszym środkiem przeciw grzechom jest komunia święta, to też z największą troską zabiegał o to, by jego dzieciom i parafianom nie zabrakło Chleba Eucharystycznego
Ks. Markiewicz nie był zasklepiony w swej miłości tylko do swego narodu, ale obejmował nią wszystkie narody.
Oto co pisał z Włoch do Ks. Biskupa Szeptyckiego: „kocham wszystkich ludzi… od 1863 r. modlę się codziennie za wszystkie narody – szczegółowo, od pobratyńców Rosjan zaczynając. Miałem i mam serdecznych przyjaciół między Rusinami, Niemcami, Francuzami, Hiszpanami, i Irlandczykami. Mój konfesjonał w Turynie był oblężony od 5 rano do 10 wieczór. Włosi i Niemcy ze wszystkich warstw i stronnictw okazywali mi niezwykłe zaufanie”.
Tych kilka słów, tych kilka cytatów ukazują bardzo ogólnie służebną postawę Ks. Markiewicza . Można by zapytać, czemu zawdzięczał on tę swoją postawę ? Odpowiedź jest prosta: – żył Ewangelią, ta Ewangelia mówiła mu, że każdy człowiek jest jego bratem, że każdy człowiek jest równy drugiemu człowiekowi, jeżeli jest on w potrzebie trzeba mu spieszyć z pomocą.
Trzeba, aby i nasze serce rozgrzał ten święty duch służenia bliźniemu – potrzebującemu. Nie chodzi tylko o ubogich w znaczeniu ogólnie przyjętym. Ubogim jest każdy kto potrzebuje twojej pomocy. A więc i twój mąż, twoja żona, twoje dziecko i twój współlokator i każdy człowiek z ulicy, któremu możesz z pomocą pośpieszyć. I nie chodzi tylko o jałmużnę twego grosza czy podania kawałka chleba. Jałmużną może być twoja modlitwa, twoja przestroga, twoje upomnienie, jedno twoje słowo.
Trzeba komuś, może w najbliższym otoczeniu zdrowej nauki, zachęty, przestrogi, a ty mój jej nie poskąpisz, podzielisz się z nim swoją wiarą i nadzieją – sługą swych bliźnich się stajesz.
Choćby ci się zdawało, że panujesz nad swoim mężem, bo on cię słucha – że mam na niego nie wiem jaki wpływ – jesteś sługą swego męża, sługą jesteś swoich dzieci.
Widzisz koło siebie smutnego, opuszczonego, a tym mu powiesz dobre słowo uśmiechniesz się do niego, poradzisz mu – sługą swego bliźniego zostajesz.
Tyle widzisz w koło siebie grzechu, nędzy i zła, pomodlisz się za tych, którym potrzeba światła, siły, pokoju wewnętrznego, pomodlisz się za żywych czy zmarłych – stajesz się sługą żywych i umarłych.
Byś może, że nikt należycie nie oceni twych czynów służebnych, ani nawet za nie podziękuje, chociażby życie twoje wydawał ci się bez znaczenia, a wszystkie trudy twoje nieproduktywne – pamiętaj, że Bóg należycie wszystko oceni. Bo każdy akt służby bliźniemu jest służbą samemu Bogu. I kiedyś imię swoje jako pokornego sługi – jeśli nie w oczach ludzkich to w oczach Bożych, zabłyśnie jak gwiazda na firmamencie nieba.
Nie wątpliwie oczarowuje nas ta służebna postawa bł. Ks. Br. Markiewicza i cieszymy się, że był w niej aż tak wielki.
Prośmy więc Boga o rychłą kanonizację Ks. Br. Markiewicza, aby wyniesiony do chwały ołtarzy mógł do wszystkich ludzi i pokoleń przemawiać językiem miłości, bo tylko ten język jest najbardziej zrozumiały i tylko ten język może zaimponować współczesnemu człowiekowi.